19.04.2013

Lao/Laos



Lao
So now time for the word about Lao. But before we start, let’s come back for the moment to Thailand. 

The border between those 2 countries we decided to cross on the north, in Huay Sai. After spending night in a borderline town, we needed to wake up early to cross the border. The view of the pink-coloured sunrise above the Mekong River, illuminating Laotian mountains was just incredible, And inviting. So accepting this invitation, we’ve crossed the border. It’s not more complicated than going over the river by a slowboat for 5 minutes. Than visa, money exchange, forms, forms, and more forms… After all this bureaucracy you can start 2-days-slowboat-trip to Luang Prabang. It could seem to be boring but 16 hours with the same people give you possibility (or no choice;)) to chat with co-travelers. We spent a good time with an English couple (->here is their travel blog: www.jamesandgeorgiastravels.blogspot.com), Chilean couple, group of retired French people, and 2 guys: Spanish and Cypriot with whom we’ve visited all Lao.
Luang Prabang is a picturesque lovely city. You can visit the nearby waterfalls or just enjoy walking through the night market, where all the families 9or sometimes only children) are selling to tourists their handmade local products. It’s worth to support them with 1 or 2 dollars.
Once being in Lao, there is no reason to visit the capital, Vientiane. There is nothing. We tried, going there by overnight bus... It was only worth to experience the travel itself, cause otherwise we wouldn’t wake up in the middle of the night thinking there is an earthquake or that we are falling down from the cliff, when in fact we’ve felt the Lao’s sandy roads condition, full of ruts, that the crazy drivers are speeding through.
Our theory is, when the speed, they fly over some of the ruts what paradoxically amortize the shakes.

On the way we saw the REAL Lao. Mountains, jungle, wooden-stilt houses. We’ve previewed the life of Lao people, happening slowly in front of their houses, what is caused by the weather conditions. We made our visit during the winter and it was 30’C.
On the south, there the Mekong River divides, next to the border with Cambodia, there are 4000 Islands waiting to be seen.

Beautiful landscape letting you decompress, chill out, relax. During the dry season (so in 6 months when it doesn’t rain) Mekong’s water level is lower and uncover touristy 4000 Islands (in fact sometimes there are only bushes bulging from the water but the description is beautiful, isn’t it?;)), including 3 of them offering some services.
You can find something more “luxurious”, “standard” or something for poor backpackers like us. If you will be satisfied with a basic (bed, mosquito net, socket, 2$per person) wooden bungalow built on the riverside with a hammock on the balcony from the sunrise side, the owner serving the best food in the world with an honest  smile on her face you will be in heaven.
The island is full of little restaurants, palm trees and lovely paths.
Life goes slowly and lazy. In this relaxing paradise (against all the restricted laws in Asia) in restaurants they serve “green menu”. Everything is organic and planted on the Island. There are police patrols but as they told us: ‘if you are cool, they are cool’.
On Don Det luck of showers (big bucket with water), hot water and the danger of malaria are not noticeable. Life goes as slowly as the Mekong River.

We would like to spend in Lao some more time. It’s so charming and doesn’t feel like third world country. We still haven’t seen the National Parks, we didn’t walk through the mountains, trek in the jungle and have a crazy tubbing party with all the drunk tourists in Vang Vieng. We’ll be back.
/Trans.: DM/

………………………………………………………………………………………………………………………………………………..

Laos

No to teraz słowo o Laosie. Ale zanim zaczniemy, powróćmy jeszcze na moment do Tajlandii.
Granice między tymi dwoma państwami przekraczaliśmy na północy, w Huay Sai. Po spędzeniu nocy w przygranicznym miasteczku musieliśmy obudzić się wcześnie rano, by przekroczyć granicę. Widok słońca wschodzącego na różowo nad Mekongiem, oświetlającego góry Laosu po drugiej stronie jest niesamowity. I zaprasza. Tak więc przyjąwszy zaproszenie przekroczyliśmy granicę. Nie wygląda to bardziej skomplikowanie niż przepłynięcie łodzią rzeki, trwające 5 minut. Potem wizy, wymiana pieniędzy, papiery, papierki, papiereczki… 
Po tej całej biurokracji można rozpocząć 2-dniową podróż wzdłuż rzeki to Luang Prabang. Mogłoby się to wydawać nudne ale 16 godzin przebywania z tymi samymi ludźmi pozwala (lub zmusza;)) do rozmowy z współpodróżującymi.  Poznaliśmy miłą parę Anglików (->tu jest link do ich bloga podróżniczego: www.jamesandgeorgiastravels.blogspot.com), Chilijczyków, grupę sympatycznych emerytowanych Francuzów oraz Hiszpana i Cypryjczyka, z którymi zwiedziliśmy cały Laos.

Luang Prabang to malowniczo położone urocze miasteczko. Można tam zwiedzić okoliczne wodospady lub cieszyć się samym miasteczkiem wraz z jego nocnym targiem, gdzie całe rodziny (lub tylko dzieci) sprzedają turystom ręcznie wykonane lokalne wyroby. Warto ich wspomóc wydając dolara lub dwa.

Będąc w Laosie nie warto fatygować się do jego stolicy, Wientianu. Nic tam nie ma. My spróbowaliśmy, przebijając się tam całonocnym autobusem, ale nie było warto. Może warto było jedynie doświadczyć samej podróży, bo inaczej nie obudzilibyśmy się  w środku nocy przekonani, ż e jest trzęsienie ziemi lub, że spadamy z urwiska, podczas gdy zwyczajnie ‘poczuliśmy’ kondycję laotańskich piaskowych dróg pełnych gigantycznych kolein, przez które pędza szaleni kierowcy. Nasza teoria jest taka, że pędząc starają się niejako przelecieć nad częścią dziur co paradoksalnie amortyzuje jazdę.

Warto za to wybrać się na południe. Po drodze zobaczyliśmy ten „Prawdziwy” Laos. Góry, dżunglę, domy zbudowane na drewnianych palach, podejrzeliśmy życie Laotańczyków dziejące się na zewnątrz ich domów, na co pozwala pogoda. My zawitaliśmy tam zimą i było 30 stopni.

Na południu, u rozwidlenia Mekongu, przy granicy z Kambodżą, czeka 4000 Wysp. Piękna kraina pozwalająca się oderwać od rzeczywistości, zrelaksować, wyluzować. W czasie pory suchej 9czyli jesienno-zimowego półrocza kiedy nie pada) Mekong obniża poziom wód i ujawnia tysiące małych wysepek (choć czasem to zwykłe krzaki wystające z wody, ale opis brzmi pięknie, prawda?;), z których 3 świadczą swoje usługi turystom. Znajdzie się coś bardziej „Lux”, coś „standardowego” a także coś dla backpacker’skich biedaków, czyli nas.
Jeśli zadowolisz się podstawowym (czyt. łóżko, moskitiera, kontakt, 2$ za osobę) domkiem zbudowanym u brzegu rzeki, z hamakiem na balkonie od strony wschodu słońca, właścicielką serwującą najlepsze jedzenie na świecie ze szczerym uśmiechem na twarzy, to będziesz wniebowzięty.
Wyspa jest pełna palm, małych restauracyjek i uroczych ścieżek.
Życie płynie powoli i leniwie. Relaksująco na tyle, że (mimo surowych restrykcji prawnych w całej Azji) restauracje serwują ‘zielone menu”. Wszystkie rośliny są organiczne i uprawiane na wyspie. Są tam patrole policji, ale jak nam powiedziano: „jeżeli ty jesteś cool, to i oni są cool”.
Na Don Det nie przeszkadza brak pryszniców (woda w wielkiej beczce plus nabierak), ciepłej wody i zagrożenie malarią. Życie płynie wolno jak wody Mekongu.

Chcielibyśmy w Laosie spędzić więcej czasu i na pewno wrócimy. Jest tak czarujący, że zapomina się, że to kraj 3go świata.  Nie widzieliśmy jeszcze Parków Narodowych, nie chodziliśmy po górach, nie zaliczyliśmy wypraw do dżungli ani szalonych imprez z pontonami i reszta pijanych turystów w Vang Vieng. Wrócimy.
/DM/

………………………………………………………………………………………………………………………………………..

Laos

Ahora dedicaremos unas palabras a Laos. 

Pero antes de comenzar, volvamos por un momento a Tailandia.
Decidimos cruzar la frontera entre estos dos países por el norte, en Huay Sai. Tras pasar la noche en la ciudad fronteriza, necesitábamos levantarnos temprano para cruzar la frontera. La vista del amanecer rosado sobre el río Mekong, iluminando las montañas laosianas, fue increíble y tentador. Así que aceptamos la invitación y cruzamos la frontera. Se trata solo de cruzar el río en una barca. Después visado, cambio de divisa, formularios y más formularios... Tras todo el papeleo ya puedes empezar tu travesía de dos días en ‘slowboat’ (barca lenta, porque hay otra que hace el mismo trayecto en la mitad de tiempo) hacia Luang Prabang.
Podría parecer aburrido pero 16 horas con la misma gente te ofrece la posibilidad (no hay tampoco elección) de hablar con tus compañeros de viaje. Pasamos buenos ratos con una pareja inglesa (aquí os dejamos su blog: www.jamesandgeorgiatravels.blogspot.com), una pareja chilena, un grupo de franceses jubilados, y dos chicos: un español y un chipriota con quienes visitamos Laos.

Luang Prabang es una ciudad pintoresca y agradable. Puedes visitar las cataratas o disfrutar de un paseo por el Mercado nocuturno, donde las familias (o aveces tan solo los niños) venden sus productos locales hechos a manos a los turistas. Vale la pena darles una ayuda contribuyen con uno o dos dólares.

Una vez en Laos, no hay razón por la que no visitar su capital, Vientiane. No hay nada. Lo intentamos, le dimos una oportunidad y fuimos allí en un autboús nocturno. Solo valió la pen la experiencia del viaje en sí mismo. Porque de otra manera no nos hubiéramos despertado en medio de la noche con la sensación de que hbaía un terremoto o de que estábamos despeñándonos por un acantilado cuando, de hecho, tan ‘solo’ estábamos experimentando la carretera arenosa, llena de baches, por las que los conductores iban a toda castaña. Nuestra teoría es que cuando corren, lo hacen para volar cual coche de rally sobre los baches .
Durante en trayecto vimos el verdadero Laos. Montañas, jungla, casas sobre pilotes de madera. Un rápido vistazo al ritmo de vida de los laosianos, pasando despacio junto a sus casas debido a las conidiciones climáticas que durante el invierno rondan los 30 grados.

En el sur donde el Mekong se divide juanto a la frontera con Camboya, nos encontramos con las 4000 islas que esperan que las visitemos. Preciosos paisajes que te permiten relajarte y descansar.
 Durante la época seca, esto es medio año durante el que no llueve, el nivel del agua del río es más bajo y nos descubre las 4000 islas, si bien muchas de ellas son matas que sobresalen del agua, y de las cuales 3 de ellas ofrecen algunos servicios a los turistas.
Puedes encontrar algunas con estándares más altos o algo más para mochileros como nosotros. Si eres deleitado con un bungalow básico de madera (cama, mosquitera, enchufe, 2$ por cabeza) construido sobre el río con blacón y hamaca por el lado de la salida del sol, el/la dueño/a te cocinará la mejor comida local con una sonrisa, entonces te sentirás como en el paraíso.
La isla está llena  de pequeños restaurantes, palmeras y bonitos senderos.
La vida va despacio y es apacible. En este relajante paraíso y en contra de todas las medidas restrictivas de Asia, en los restaurantes puedes pedir el “green menu” (ya tú sabes). Todo es organico y plantado en la isla. Hay patrullas policiales pero como ellos dicen: “si vas de buen rollo, ellos también de buen rollo”.
 Don Det, así se llama la isla donde estuvimos, carece de duchas (grandes cubos de agua, eso sí), de agua caliente y el peligro de malaria no parece tal.


Nos hubiera gustado haber pasado algo más de tiempo en Laos. Es realmente un país encantador que no parece del tercer mundo. Todavía no hemos visto sus Paruqes Nacionales, caminado a través de sus montañas, hecho excursiones por sus junglas ni tampoco ‘tubing’ con todos los turistas borrachos en Vang Vieng. Volveremos  
/J/
 
 









 






 

1 komentarz: