Lao
So now time for the
word about Lao. But before we start, let’s come back for the moment to
Thailand.
The border between
those 2 countries we decided to cross on the north, in Huay Sai. After spending
night in a borderline town, we needed to wake up early to cross the border. The
view of the pink-coloured sunrise above the Mekong River, illuminating Laotian
mountains was just incredible, And inviting. So accepting this invitation,
we’ve crossed the border. It’s not more complicated than going over the river
by a slowboat for 5 minutes. Than visa, money exchange, forms, forms, and more
forms… After all this bureaucracy you can start 2-days-slowboat-trip to Luang
Prabang. It could seem to be boring but 16 hours with the same people give you
possibility (or no choice;)) to chat with co-travelers. We spent a good time
with an English couple (->here is their travel blog: www.jamesandgeorgiastravels.blogspot.com),
Chilean couple, group of retired French people, and 2 guys: Spanish and Cypriot
with whom we’ve visited all Lao.
Luang Prabang is a
picturesque lovely city. You can visit the nearby waterfalls or just enjoy
walking through the night market, where all the families 9or sometimes only
children) are selling to tourists their handmade local products. It’s worth to
support them with 1 or 2 dollars.
Once being in Lao,
there is no reason to visit the capital, Vientiane. There is nothing. We tried,
going there by overnight bus... It was only worth to experience the travel
itself, cause otherwise we wouldn’t wake up in the middle of the night thinking
there is an earthquake or that we are falling down from the cliff, when in fact
we’ve felt the Lao’s sandy roads condition, full of ruts, that the crazy
drivers are speeding through.
Our theory is, when
the speed, they fly over some of the ruts what paradoxically amortize the
shakes.
On the way we saw the
REAL Lao. Mountains, jungle, wooden-stilt houses. We’ve previewed the life of
Lao people, happening slowly in front of their houses, what is caused by the
weather conditions. We made our visit during the winter and it was 30’C.
On the south, there
the Mekong River divides, next to the border with Cambodia, there are 4000
Islands waiting to be seen.
Beautiful landscape
letting you decompress, chill out, relax. During the dry season (so in 6 months
when it doesn’t rain) Mekong’s water level is lower and uncover touristy 4000
Islands (in fact sometimes there are only bushes bulging from the water but the
description is beautiful, isn’t it?;)), including 3 of them offering some
services.
You can find something
more “luxurious”, “standard” or something for poor backpackers like us. If you
will be satisfied with a basic (bed, mosquito net, socket, 2$per person) wooden
bungalow built on the riverside with a hammock on the balcony from the sunrise
side, the owner serving the best food in the world with an honest smile on her face you will be in heaven.
The island is full of
little restaurants, palm trees and lovely paths.
Life goes slowly and
lazy. In this relaxing paradise (against all the restricted laws in Asia) in
restaurants they serve “green menu”. Everything is organic and planted on the
Island. There are police patrols but as they told us: ‘if you are cool, they
are cool’.
On Don Det luck of
showers (big bucket with water), hot water and the danger of malaria are not
noticeable. Life goes as slowly as the Mekong River.
We would like to spend
in Lao some more time. It’s so charming and doesn’t feel like third world
country. We still haven’t seen the National Parks, we didn’t walk through the
mountains, trek in the jungle and have a crazy tubbing party with all the drunk
tourists in Vang Vieng. We’ll be back.
………………………………………………………………………………………………………………………………………………..
Laos
No to teraz słowo o Laosie. Ale zanim zaczniemy, powróćmy jeszcze na
moment do Tajlandii.
Granice między tymi dwoma państwami przekraczaliśmy na północy, w Huay
Sai. Po spędzeniu nocy w przygranicznym miasteczku musieliśmy obudzić się
wcześnie rano, by przekroczyć granicę. Widok słońca wschodzącego na różowo nad
Mekongiem, oświetlającego góry Laosu po drugiej stronie jest niesamowity. I
zaprasza. Tak więc przyjąwszy zaproszenie przekroczyliśmy granicę. Nie wygląda
to bardziej skomplikowanie niż przepłynięcie łodzią rzeki, trwające 5 minut.
Potem wizy, wymiana pieniędzy, papiery, papierki, papiereczki…
Po tej całej
biurokracji można rozpocząć 2-dniową podróż wzdłuż rzeki to Luang Prabang.
Mogłoby się to wydawać nudne ale 16 godzin przebywania z tymi samymi ludźmi
pozwala (lub zmusza;)) do rozmowy z współpodróżującymi. Poznaliśmy miłą parę Anglików (->tu jest
link do ich bloga podróżniczego: www.jamesandgeorgiastravels.blogspot.com),
Chilijczyków, grupę sympatycznych emerytowanych Francuzów oraz Hiszpana i
Cypryjczyka, z którymi zwiedziliśmy cały Laos.
Luang Prabang to malowniczo położone urocze miasteczko. Można tam
zwiedzić okoliczne wodospady lub cieszyć się samym miasteczkiem wraz z jego
nocnym targiem, gdzie całe rodziny (lub tylko dzieci) sprzedają turystom
ręcznie wykonane lokalne wyroby. Warto ich wspomóc wydając dolara lub dwa.
Będąc w Laosie nie warto fatygować się do jego stolicy, Wientianu. Nic
tam nie ma. My spróbowaliśmy, przebijając się tam całonocnym autobusem, ale nie
było warto. Może warto było jedynie doświadczyć samej podróży, bo inaczej nie
obudzilibyśmy się w środku nocy
przekonani, ż e jest trzęsienie ziemi lub, że spadamy z urwiska, podczas gdy
zwyczajnie ‘poczuliśmy’ kondycję laotańskich piaskowych dróg pełnych gigantycznych
kolein, przez które pędza szaleni kierowcy. Nasza teoria jest taka, że pędząc
starają się niejako przelecieć nad częścią dziur co paradoksalnie amortyzuje
jazdę.
Warto za to wybrać się na południe. Po drodze zobaczyliśmy ten
„Prawdziwy” Laos. Góry, dżunglę, domy zbudowane na drewnianych palach,
podejrzeliśmy życie Laotańczyków dziejące się na zewnątrz ich domów, na co
pozwala pogoda. My zawitaliśmy tam zimą i było 30 stopni.
Na południu, u rozwidlenia Mekongu, przy granicy z Kambodżą, czeka 4000
Wysp. Piękna kraina pozwalająca się oderwać od rzeczywistości, zrelaksować,
wyluzować. W czasie pory suchej 9czyli jesienno-zimowego półrocza kiedy nie
pada) Mekong obniża poziom wód i ujawnia tysiące małych wysepek (choć czasem to
zwykłe krzaki wystające z wody, ale opis brzmi pięknie, prawda?;), z których 3
świadczą swoje usługi turystom. Znajdzie się coś bardziej „Lux”, coś
„standardowego” a także coś dla backpacker’skich biedaków, czyli nas.
Jeśli zadowolisz się podstawowym (czyt. łóżko, moskitiera, kontakt, 2$
za osobę) domkiem zbudowanym u brzegu rzeki, z hamakiem na balkonie od strony
wschodu słońca, właścicielką serwującą najlepsze jedzenie na świecie ze
szczerym uśmiechem na twarzy, to będziesz wniebowzięty.
Wyspa jest pełna palm, małych restauracyjek i uroczych ścieżek.
Życie płynie powoli i leniwie. Relaksująco na tyle, że (mimo surowych
restrykcji prawnych w całej Azji) restauracje serwują ‘zielone menu”. Wszystkie
rośliny są organiczne i uprawiane na wyspie. Są tam patrole policji, ale jak
nam powiedziano: „jeżeli ty jesteś cool, to i oni są cool”.
Na Don Det nie przeszkadza brak pryszniców (woda w wielkiej beczce plus
nabierak), ciepłej wody i zagrożenie malarią. Życie płynie wolno jak wody
Mekongu.
Chcielibyśmy w Laosie spędzić więcej czasu i na pewno wrócimy. Jest tak
czarujący, że zapomina się, że to kraj 3go świata. Nie widzieliśmy jeszcze Parków Narodowych,
nie chodziliśmy po górach, nie zaliczyliśmy wypraw do dżungli ani szalonych
imprez z pontonami i reszta pijanych turystów w Vang Vieng. Wrócimy.
………………………………………………………………………………………………………………………………………..
Laos
Ahora dedicaremos unas palabras a Laos.
Pero antes de comenzar, volvamos
por un momento a Tailandia.
Decidimos cruzar la
frontera entre estos dos países por el norte, en Huay Sai. Tras pasar la noche
en la ciudad fronteriza, necesitábamos levantarnos temprano para cruzar la
frontera. La vista del amanecer rosado sobre el río Mekong, iluminando las
montañas laosianas, fue increíble y tentador. Así que aceptamos la invitación y
cruzamos la frontera. Se trata solo de cruzar el río en una barca. Después
visado, cambio de divisa, formularios y más formularios... Tras todo el papeleo
ya puedes empezar tu travesía de dos días en ‘slowboat’ (barca lenta, porque
hay otra que hace el mismo trayecto en la mitad de tiempo) hacia Luang Prabang.
Podría parecer aburrido
pero 16 horas con la misma gente te ofrece la posibilidad (no hay tampoco
elección) de hablar con tus compañeros de viaje. Pasamos buenos ratos con una
pareja inglesa (aquí os dejamos su blog: www.jamesandgeorgiatravels.blogspot.com),
una pareja chilena, un grupo de franceses jubilados, y dos chicos: un español y
un chipriota con quienes visitamos Laos.
Luang Prabang es una ciudad pintoresca y agradable. Puedes visitar las
cataratas o disfrutar de un paseo por el Mercado nocuturno, donde las familias
(o aveces tan solo los niños) venden sus productos locales hechos a manos a los
turistas. Vale la pena darles una ayuda contribuyen con uno o dos dólares.
Una vez en Laos, no hay razón por la que no visitar su capital, Vientiane. No
hay nada. Lo intentamos, le dimos una oportunidad y fuimos allí en un autboús
nocturno. Solo valió la pen la experiencia del viaje en sí mismo. Porque de
otra manera no nos hubiéramos despertado en medio de la noche con la sensación
de que hbaía un terremoto o de que estábamos despeñándonos por un acantilado
cuando, de hecho, tan ‘solo’ estábamos experimentando la carretera arenosa,
llena de baches, por las que los conductores iban a toda castaña. Nuestra
teoría es que cuando corren, lo hacen para volar cual coche de rally sobre los
baches .
Durante en trayecto vimos el verdadero Laos. Montañas, jungla, casas sobre pilotes de
madera. Un rápido vistazo al
ritmo de vida de los laosianos, pasando despacio junto a sus casas debido a las
conidiciones climáticas que durante el invierno rondan los 30 grados.
En el sur donde el Mekong
se divide juanto a la frontera con Camboya, nos encontramos con las 4000 islas
que esperan que las visitemos. Preciosos paisajes que te permiten relajarte y
descansar.
Durante la época seca, esto es medio año
durante el que no llueve, el nivel del agua del río es más bajo y nos descubre
las 4000 islas, si bien muchas de ellas son matas que sobresalen del agua, y de
las cuales 3 de ellas ofrecen algunos servicios a los turistas.
Puedes encontrar algunas
con estándares más altos o algo más para mochileros como nosotros. Si eres
deleitado con un bungalow básico de madera (cama, mosquitera, enchufe, 2$ por
cabeza) construido sobre el río con blacón y hamaca por el lado de la salida
del sol, el/la dueño/a te cocinará la mejor comida local con una sonrisa,
entonces te sentirás como en el paraíso.
La isla está llena de pequeños restaurantes, palmeras y bonitos
senderos.
La vida va despacio y es
apacible. En este relajante
paraíso y en contra de todas las medidas restrictivas de Asia, en los
restaurantes puedes pedir el “green menu” (ya tú sabes). Todo es organico y plantado en la isla. Hay
patrullas policiales pero como ellos dicen: “si vas de buen rollo, ellos
también de buen rollo”.
Don Det, así se llama la isla donde estuvimos,
carece de duchas (grandes cubos de agua, eso sí), de agua caliente y el peligro
de malaria no parece tal.
Nos hubiera gustado haber
pasado algo más de tiempo en Laos. Es realmente un país encantador que no
parece del tercer mundo. Todavía no hemos visto sus Paruqes Nacionales,
caminado a través de sus montañas, hecho excursiones por sus junglas ni tampoco
‘tubing’ con todos los turistas borrachos en Vang Vieng. Volveremos
/J/
/J/